(1kB)(1kB) (1kB)
(1kB)
(1kB) (1kB) (1kB)
(1kB)
(1kB) (1kB) (1kB)
Dzisiejsza data:

 




 
 
 
 
 
(1kB) (1kB) (1kB)
(1kB)
(1kB) (1kB)

27 Zlot Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian
1 Letnie Powwow Uniejów 2003
Festiwal pieśni i tańca Indian Ameryki Północnej

(1kB)

XXVII Zlot Członków Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian

odbył się w dniach 01.08.2003 r. do 10.08.2003 r.

Miejsce zlotu: Uniejów nad Wartą

Informacje turystyczne na stronie internetowej Uniejowa

(c) copyright by Paweł L. (c) copyright by v Paweł L Organizatorzy zlotu :

Zdzisław Wszołek - RANORES
Sylwester Antoniak

Współorganizatorzy od strony artystycznej :

Dariusz Lipecki - HUU - SKA LUTA Toruń
Jan Rzatkowski - Rainbow Moon Sztum








Relacja Marka Cichomskiego

27 Zlot Przełomów

No i już po Zlocie na który zjechało się około 600 osób, stanęło około 80 tipi i około 60 namiotów.
Jaki był? Przede wszystkim super spokojny, czemu raczej przysłużyła się pogoda wciąż i wszędzie palące promienie słoneczne obezwładniały każdego.
Sprawę przypieczętowali też i z pewnością organizatorzy Zlotu, którzy przez pierwsze cztery dni wpajali wszystkim że jest fajnie, dobrze, wyjątkowo i przełomowo, co też i udowodnili doskonale tańcząc z wprost niewiarygodną odpornością przez kolejne cztery, super gorące popołudnia w swych coraz to piękniejszych strojach.
Ciągłe chowanie się przed Słońcem i ogromne spowolnienie odruchów spowodowało, że nie zdążyłem odnotować wszystkich spotkań i innego rodzaju działań, zorganizowanych podczas tegorocznego Zlotu. Chciałbym jednak spróbować poniżej odnotować na łamach WABENO choćby te, które zapamiętałem, lub o których zdążyłem się dowiedzieć.
W pierwszej kolejności należy niewątpliwie zwrócić uwagę na wspomniane już powyżej cztery pierwsze dni Zlotu na których trwało pierwsze w Polsce Powwow na naziemnej arenie.
Przyniosło ono tyle wrażeń i emocji, że z pewnością opowieści na temat tego wydarzenia snute będą jeszcze przez wiele lat a i inni wiele, wiele o tym pisać będą. Było to tego rodzaju wydarzenie zaistniałe po raz pierwszy na naszej ziemi w całej historii Polski.
Gorące tu należą się podziękowania dla braci Rzatkowskich oraz dla Darka Lipeckiego i Marcina Króla.
Czy ktoś kiedyś jeszcze zdobędzie się na tak duży nakład pracy po to tylko aby zrobić tak doskonale spełniającą swą funkcję arenę taneczną?
Zorganizowany został też na Zlocie bieg Apaczów co z racji wciąż palących promieni słonecznych było zaiście trudnym do wykonania zadaniem. Chwała więc jego wszystkim uczestnikom, chwała tym którzy do mety nie dobiegli z wodą w ustach. Ale jednak dobiegli!
Pochwała należy się też i Olkowi za jego bajenie zorganizowane dla najmłodszych uczestników zlotu.
Gdzieś tam w którymś momencie zorganizowano spotkanie indianistów z okolic Gdańska ale co z tego wynikło tego już nie zdążyłem się dowiedzieć.
Były i burzliwe obrady Rady Zlotu związane z propozycją jednego z jej członków nazwania PRPI imieniem Sat Okha. Burza rozpętała się nie tylko wśród członków Rady ale i wśród uczestników Zlotu i dobrze, bo choć na chwilę powiało chłodem.
Odbyło się również spotkanie z Markiem Hyjkiem, autorem książki "Za ścianą wigwamu" połączone z nagłą wyprzedażą wszystkich znajdujących się na Zlocie egzemplarzy jego książek.
Romek Bala i Marek Nowocień poopowiadali zainteresowanym o indiańskich Świętych Biegach.
Paweł Wolak zaprezentował ideę i kasetę grupy Tamarack.
A jak wytrzymali chłopaki w taką pogodę grę w bizonie jądra - to już chyba pozostanie ich słodką tajemnicą. Bogdan! Czy rany już się zagoiły?
Zorganizowane zostało także spotkanie z przedstawicielami różnego rodzaju stowarzyszeń działających w ramach Ruchu. Ich członkowie poopowiadali o tym co robią i co planują zrobić w przyszłości.
Irek Fehrmann zwołał osoby zainteresowane szamanizmem i Indianami Apache i trochę o tych tematach im poopowiadał.
Marek Nowocień skupił na kilka chwil osoby współpracujące obecnie lub kiedykolwiek i w jakikolwiek sposób z TAWACINEM po czym trochę o piśmie pomówił.
Był też i wieczór otwartego bębna. Było i całonocne bębnienie tradycjonalistów.
Znalazły się też osoby prowadzące szałas pary.
A i na potlacz też znalazł się czas i miejsce.
No i wciąż i wszędzie trwały pogaduszki, nauki, wymiany doświadczeń, ćwiczenia w strzelaniu z łuku, przyrządzania posiłków.
No i wciąż i wszędzie stały kramiki na których można było kupić wszystko co się kupić chciało, łącznie z egzemplarzami WABENO (Ha, ha!).
A te pączki!... Co niektórzy specjalne wyprawy po nie robili.
A ten chłód Warty!!!
I obkamerowała nas i obfotografowała ekipa NATIONAL GEOGRAPHIC(w składzie której znalazł się sam naczelny). Oj będzie chyba z tego piękna pamiątka!
I pojawiły się nowe pisemka i nowa kaseta.
I był razem z nami autor książki "Big Holle 1877".
I było trzech Indian południowoamerykańskich a z nimi i narodzone w Polsce ich dzieci.
I był indianista z Ukrainy, członek Stowarzyszenia Strażników Ognia.
I zameldowało się osiem osób ze Zlotu Pierwszego.
I zatańczyć nie można było ostatniego Round Dance'a bo tylu stawiło się na scenie tancerzy, że po prostu nad niczym zapanować już nie można było...
Niewątpliwie też, jak to podkreślało wiele osób, był to Zlot Przełomów na co też złożyła się masa różnych okoliczności wśród których udało mi się odnotować że:
- Po raz pierwszy od 27 lat nikt nie mówił, że PRPI już umarło i że nie będzie już kolejnego Zlotu (a stało się coś przeciwnego - ludzie już na kolejny Zlot doczekać się nie mogą)!!!
- Custer kupił książkę Czejena!!!
- Czejen kupił "Indianina" od Custera!!!
- Toy Toye były czyste!!!
- Członkowie służby porządkowej chcieli zrezygnować z pełnienia swej funkcji bo nie mieli co robić!!!
- Z faktorii nie dochodziły żadne grupowe zaśpiewy!!!
- Było za dużo drwa do ognisk!!!
- Dał się odczuć brak braku wody!!!
- Czejen w końcu powiedział, że może kiedyś coś o Czejenach napisze!!!
- Puszczono na full ścieżkę dzwiękową z filmu "Winetou"!!!
- Rada Zlotu się pokazała i nawet przedstawiła personalnie!!!
- W Radzie Zlotu zasiadł gość który nie miał na sobie ani nawet jednego koralika!!!
- Do Rady Zlotu wybrano kolesia mieszkającego od zawsze w slumsach!!!
- Ranores też się przełamał i raz zatańczył!!!
- Tradycjonaliści zatańczyli razem z powwowistami!!!
- Kościelny Kalisz przyszedł na zakupy do Kaliszaków!!!
- A o godzinie 14:00 nic się nie działo!!!
I pozostanie w pamięci wiele, wiele zdarzeń typu bardziej osobistego jak walący się maszt który jednej osobie puścił krew z nosa a innej zdarł skórę z pleców; jak spokojnie lecz stanowczo objadający nas olbrzymi husky; jak poranne owsianki Adama; jak spalone boczki Błażeja; jak uroczysty poczęstunek Powrozników; jak płaczący z tęsknoty pies Ewy; jak wciąż w tym samym miejscu tkwiąca postać Samotnego Wilka; jak dmuchanie w indiański flet wydający naprawdę tajemnicze dzwięki; jak Custer wracający z zakupów już wtedy, gdy pierwszy zlotowicz dopiero co wyłaniał się z namiotu; i jak udekorowane po raz pierwszy w historii PRPI tipi Custera; i zaskakujące spotkanie z Anią i Piotrem no i te bociany próbujące chyba na tyczkach tipi robić gniazda oraz ten patrolujący nas helikopter a także spadające komety, sunące sputniki i śliczna, tajemnicza Droga Mleczna.
I pamiętać będę tańczące indianistki pełne dumy i niesamowitej gracji.
Nie zapomnę też i o super drogiej, ale za to super zimnej, pepsi dającej chęć do ruszania się przez najbliższe dwie i pół godziny.
Zapamiętam też na pewno iskrzące się oczy tych, którzy bez reszty głębią tematykę indiańską i dla których każde słowo wypowiedziane na ten temat jest warte więcej niż cały wór złota.
No i pamiętać będę sąsiada, który zawsze miał coś do powiedzenia.
No to do następnego Zlotu w okolicach Drzewoszewa!

Marek Cichomski Kalisz

Mieszanina kaliszanina - WABENO




Relacja Kasi Boguszewicz


"Zima tego roku będzie długa i mrozna - Indianie zbierają chrust" szeptano w okolicach kwietnia w Uniejowie.
Nie wiem, jaka będzie zima ale lato było gorące.
Kiedy wjechałam na teren obozu, pysk mi się roześmiał - zobaczyłam arenę. TĘ arenę.
Słońce jak kropla miodu wisiało na niebie, kiedy odespałam wreszcie zwycięską walkę z ogniskiem i chłodem nocy.
Męskie pupy zadarte do góry w samych jeno przepaskach biodrowych! Och śnię??? Nie... Pieą grządki??? W zasadzie tak, bo osty porastały wnętrze kręgu i chłopaki uzbrojeni w noże i rękawice przygotowywali arenę, byśmy wszyscy mogli zatańczyć. Osty były chyba zaczarowane, bo miałam wrażenie, że odrastają natychmiast po wyrwaniu.
DZIEŃ PIERWSZY

Jak na szpilach czekałam na oficjalne rozpoczęcie Zlotu. Tak chyba dla ochłodzenia moich zapędów, nad obozem rozszalała się burza, ale wiedziałam, że przejdzie, wierzyłam, że minie, że zatańczę, bo tak bardzo tego chcę.
Wilgoć błyskawicznie przedarła się przez mokasyny, ale to nie miało żadnego znaczenia, bo rozpoczęło się Grand Entry.
Lubię patrzeć na stroje innych ludzi. Zwłaszcza na kobiece. Suknie są tak różne, jak każda z nas, nawet jeśli niektóre elementy zdarzają się podobne.
Uwielbiam słuchać dzwięku dzwoneczków na nogach facetów. Ale Centy w swoim tlingickim stroju i tak był bezkonkurencyjny.
Zapłonęło Centralne Ognisko, ruszyliśmy. Nawet mój Brian. Trochę może niepewnie, z napięciem w środku.
Słuchałam Maka Sapa i miałam wrażenie, że im też jakoś ciężko idzie, że jeszcze nie przeszli na tę właściwą stronę. Pierwszy dzień był trudny. Kiedy zeszłam z Areny, resztką sił rzuciłam garść szałwi w płomienie. Dla Sata, gdziekolwiek jest teraz. Iskry strzeliły w noc...

DZIEŃ DRUGI

Ogień w duszy. Nie czuję nic. Nie istnieje ból ani zmęczenie. Moja suknia jest mokra od potu. Rytm bębna pulsuje w moim sercu. Chłopaki dali ognia. Nie widzę nic. Mijam ludzkie twarze i tylko czasami wiem, kto tańczy obok mnie.
- Chyba nie ośmielę się jeszcze tańczyć w kategoriach- powiedziałam Marcie, podziwiając jej suknię do Dzwonka (Jingle Dance ).
Pierwsi poszli faceci od tradycji. Chyba pierwszy raz widziałam Crow hop. To ciężki kawałek chleba, więc chylę głowę w szacunku.
Potem tradycyjne kobiety. Idąc na paluszkach wokoło Areny zrozumiałam, że to nie moja bajka. Tak tak, tradycja jest ważna, ale ja się w tym nie realizuję. Potrzebuję kopa w czwórkę.
W kategorii Fance była trójeczka: Radek w swoim przepięknym stroju, Diabeł i moja Adka. Duma rozsadzała mnie na boki, kiedy patrzyłam na swoje dziecko. Jej chusta falowała jak skrzydła motyla, dała z siebie wszystko. Tańczyła też za Anię - swoją mistrzynię- która nie mogła przyjechać. Kiedy zeszła przestraszona z Areny uściskałam ją.
- Tak bardzo się bałam, mamo- powiedziała cichutko.
- Nie musiałaś. Widziałam, jak tańczysz i słyszałam, co mówią ludzie. Miło jest być mamą popularnej córki, ale trochę też i dziwnie;-)
Przyszedł również moment by zadzwonić. Mam szczęście, moja suknia, jakkolwiek tradycyjna, łapie się na Jingle.
Kiedy Zając zapowiedział tę kategorię, nie miałam już wątpliwości. Bardzo chciałabym napisać coś o tańcu Marty, ale nie potrafię. Nie widziałam jak tańczy. Parę razy zarejestrowałam, że jest gdzieś obok, ale to wszystko, co wtedy mogłam. Słyszałam jak muszelki naszyte na moją suknie dzwięcząc opowiadają jakąś dziwną opowieść.
Woda w rzece była ciepła. Nocą, ze Strażniczkami Ognia śpiewamy do pózna przy ognisku.

DZIEŃ TRZECI

- Dziś o godzinie czternastej nic się nie będzie działo - obwieścił Apacz. Prawdę mówiąc, spróbowałam odetchnąć z ulgą, bo popołudnie było bardzo gorące.
Powwow jest jak narkotyk. Właściwie, to nic nie wiem na temat narkotyków, ale Powwow wciąga i nie chcę by się skończyło. To nic, że kiedy zaczynamy, wciąż jest jeszcze bardzo gorąco. To nic, że po piętnastu minutach moja suknia jest mokra. I tak nie mam najgorzej, bo dziewczynom w skórach jest pewnie znacznie trudniej. Grasiarzom pewnie też nie jest za wesoło. Ale kiedy Maka Sapa zapodaje Grand Entry nie potrafię stać spokojnie. Czuję coś jak uderzenie łopatą w tył głowy i jadę.
Ktoś powiedział mi, że taniec jest modlitwą, śmierdział alkoholem i poszedł tańczyć. Miał piękny strój i naprawdę fajnie tańczy. Nie skomentowałam tego faktu wtedy i teraz też nie komentuję. Ktoś powiedział mi, że Indianie wiecznie chodzili pijani i sam był oczywiście nawalony, ale Guss Yellow Hair powiedział mi coś innego. Guss nie pije. Tak się zastanawiam, komu uwierzyć: ekspertowi od Indian, czy Indianinowi.
Lubię round dances. Właściwie, to nie lubię round dances, bo to jest bardziej wyczerpujące niż Jingle, ale lubię sobie usiąść z boczku i patrzeć. Wtedy naprawdę widać, kto potrafi tańczyć. Można sobie dobudować dowolną ideologię do swoich kroków ale właśnie przy round dances widać wszystko. Nie chcę nikogo krytykować, to taka ciekawostka tylko.
Fance też staje się bardzo modne.
- Ja też chcę tańczyć fance, na następne Powwow będę mieć strój. Miałam mieć na to Powwow, ale nie wyrobiłam się.
Ileż razy dziennie słyszałam to zdanie. Nie bardzo rozumiem tłumaczenie siebie brakiem czasu, bo Adka swój strój robiła dwa tygodnie w rękach a nocami jedynym jej oświetleniem była świeca. Ona CHCIAŁA tańczyć i zrobiła wszystko. Ale może inni potrzebują więcej czasu by dojrzeć do tańca. Tak czy owak, wszystkim przyszłym tancerkom Fance powodzenia życzę.

DZIEŃ CZWARTY

Łapię trochę skojarzenia z Sun Dance. Czwarty dzień tam, był też jakiś taki zjazdowy. Byliśmy bardzo zmęczeni upałem. Ale jestem twardzielem a przynajmniej udaję kogoś takiego więc co miałam robić? Jeśli nie było Marty, to czy miałam odpuścić sobie taniec w kategorii?
NEVER. Pamiętam, że zsuwał mi się mokasyn i widziałam księżyc. To tyle w sprawie relacji z Jingle Dance.
Fance było wyjątkowe, bo przyjechała Ania. "Fajansiarze" są w ogóle wyjątkowi. Zwłaszcza Ania i jej brat Radek. Kiedy rusza muzyka, zamieniają się w motyle i lecą. Tak sobie myślę, że Ania jest naprawdę królową polskich motyli.
- Mała ma serce do tańca- powiedział Leon ( chyba )
- Wczoraj nadwerężyła sobie ścięgna i ledwo się rusza, popatrz na jej twarz.
Buzia Adki jest skurczona z bólu i widzę jak trudno jej robić najmniejszy bodaj krok.
- Ma serce - powtarza i zatacza w miejscu mały krąg dzwoniąc dzwonkami, by wesprzeć ją w tańcu.
Smutna jest Arena, kiedy patrzę na więdnące liście. Ciągle nie potrafię jej przeciąć, żeby skrócić sobie drogę. Ale Zlot to nie tylko Powwow.
To nocne śpiewy ze Strażniczkami Ognia, to historie zasłyszane przypadkiem, kiedy to mrok i płomienie uchylają odrobinę zatrzaśnięte wrota naszych dusz. To pierwsze Inipi mojego syna. To jego nominacja na pełnoprawnego już Fireman'a, to przyjęcie do płonącej grupy nowego człowieka- Małe Pióro. To podsłuchiwanie Rady, lubiłam jak starszyzna uchwalała ciepłe noce.
To bieganie po ludziach i pytanie o to jak dobrze zakończyć mokasyn. Fajnie jest słuchać opowieści apackich (Teraz wiem, dlaczego Lozen jest bohaterką mojej Warzywnej Siostry) a potem zrobić skok w przestrzeń i śpiewać pieśni plemion leśnych.
Dzięki Policji, my tancerze mogliśmy tańczyć bez obawy o nasze dobra, a posiadacze samochodów też mieli chyba spokojne sny. Dzięki ludziom na bramie nie byliśmy chyba za bardzo nagabywani przez miejscowych Wasicu.
Obwoływacze nie żałowali swych gardeł i wykrzykiwali najprzeróżniejsze komunikaty. Szczególnie jeden ;-)
Dzięki huuskalutowym nawoływaniom do przełamania lodów pomiędzy grupami nie czułam się kimś z kosmosu. Fajnie jest słuchać Olka, bez względu na to, co mówi ;-) Fajnie jest oglądać paciory Maćka, łapać jego poczucie humoru raczej z górnej półki ;-)
Ale największe uznanie mam dla Ranoreza, bo jako administracyjny organizator pamiętał nawet o rozkładzie jazdy wszystkiego i o najważniejszym: o niezliczonej ilości wish'ów w postaci meteorytów przecinających nocne niebo. Mam nadzieję, że spełnią chociaż po jednym życzeniu każdego z nas.

yegman Warszawa

www.yegman.republika.pl




Relacja Adama Ludwiszewskiego


Kolejny zlot za nami, jeden z moich najlepszych zlotów.
Przyjechałem we wtorek, zdążyłem cudem na ostatni dzień Powwow. Przywitałem się pobieżnie ze znajomymi, rozbiłem namiot, wbiłem się w strój i pobiegłem tańczyć. Byłem szczęśliwy.
Ten zlot śmiało można nazwać nietypowym, przynajmniej spośród tych zlotów na których ja byłem.
Przede wszystkim czterodniowa impreza taneczna Powwow, z Maka Sapa i nagłośnieniem, na ubitej ziemi. W centrum obozu wzniesiono ogromną arenę dla tancerzy, widok naprawdę zachwycający. Mnie dech zaparło, co dopiero tym, którzy na zlot trafili pierwszy raz. Podobnie jak Yegman (czyt. relację) ,jakoś sam z siebie, okrążałem arenę, gdy przechodziłem przez obóz...Coś w środku mówiło "nie przecinaj...". Nie przeciąłem.
Wyjątkowo mało w tym roku było zwykłych namiotów (slumsy ziały pustką i ciszą). Dlatego też było bardzo spokojnie, nie widziałem osób, które jakimś dziwnym przypadkiem trafili na zlot (zamiast np. na konkurs walenia w Kongo albo picia piwa na czas). Dzięki temu było bardziej kameralnie, rodzinnie. I przede wszystkim spokojnie.
Do kolejnego przełomu, przynajmniej dla mnie, zaliczam otwarte obrady Rady Zlotu. Wreszcie zobaczyłem twarze tych, którzy do tej pory istnieli w moim umyśle pod tajemniczą nazwą Rady. Przyjęto do grona Rady nowych członków, w tym Marka Cichomskiego- człowieka, który jakimś cudem jeszcze tam nie zasiadał, pomimo wieloletniej pracy, sporemu wkładowi w Ruch i obecności wśród nas od pierwszego zlotu. To było dobre- takie obrady powinny wejść do tradycji. Nie wiem jak inni, ale ja poczułem się bardziej uczestnikiem tego zlotu, choć tylko stałem i słuchałem.
Również Powwow to dobry pomysł, niech odbywa się na każdym zlocie. Jest to niewątpliwa atrakcja dla "tubylców" jak i dla nas samych. Z roku na rok jest coraz więcej tancerzy, coraz piękniejsze są stroje. Tylko kapel nam brakuje.
Toi toje- jak to się stało, że zawsze czyste i bez kolejek? Nie mam pojęcia, ale tak jeszcze chyba nigdy nie było. Chwała organizatorom!
Faktoria- daleko od obozu i wiecznie pustawa. Może wieczorami się zapełniała, nie wiem. Jednak za dnia, z obozu widoczna, ziała ciszą a wieczorami nie dolatywały stamtąd "sokoły" i inne mądre pieśni.
O przybytku Niedzwiada nie napiszę...po prostu wstyd i tyle. Mogli się chociaż pochować w namiocie. Potem przyjdzie taki "tubylec" i sobie zdanie wyrabia.
Znów poruszona została kwestia wychodzenia nowych uczestników zlotu z pytaniami do starszych, doświadczonych...kolejne gorące rozmowy przy głównym ognisku do póznej nocy...Nie idą one w próżnię, pomagają, przynajmniej mnie, przełamywać obawy i nieśmiałość.
Były i śpiewy przy ognisku uroczego trio kobiecego i grupy Wilka na zmianę...Było i nieformalne "wycie" Bogdana z Maka Sapa przy którymś z ognisk...Nie wiedziałem w którą stronę skierować dyktafon:).
Było siedzenie z Markiem przy ognisku i wyliczanie kolejnych zdarzeń przełomowych. Marek zapisał spory kawałek papieru tymi wydarzeniami. No i jak to Marek opisał, moją poranną owsiankę:)
Pogoda również nie zawiodła. Bezchmurne niebo i skwar z nieba wyganiały co chwila nad rzekę. Bez niej byłoby ciężko. I w takich warunkach przyszło uczestnikom indiańskiego biegu apackiego zmagać się z własnymi słabościami a graczom w bizonie jądra uganiać z jądrami (:)) od bramki do bramki.
Daleko od obozu, nad rzeką, Kruk (trochę potajemnie) rąbał drzewo na szałas potu...
Tradycyjnie z dużym poślizgiem indiantajmowym odbyło się zakończenie zlotu, niezwykle uroczyste i kolorowe. Tańce trwały długo w noc, póki światła starczyło...a jak i jego zabrakło, wspomogły reflektory samochodów...
Na tegorocznym zlocie brakowało mi tradycyjnej alejki handlowej, nadającej zlotom charakterystycznego klimatu, dodającej smaczku. Poszczególne osoby rozstawiały swe towary naprzeciwko swych tipi, jednak to nie było to samo. No i te cholerne osty o których nie miałem pojęcia, gdy poleciałem boso witać się ze wszystkimi zaraz po przyjezdzie.
Podsumowując, zlot był bardzo ciekawy i bogaty w imprezy artystyczne (mam na myśli Powwow, zawody i mecze), czuło się też jak silnie organizatorzy (i nie tylko) chcą wyjść do ludzi, otworzyć się dla innych, przełamać krążące legendy o Takimi, Radzie, Ruchu....Reszta leży w naszych rękach...Oni czekają.
To był dobry zlot.
Dla mnie bardzo przełomowy- skompletowałem wreszcie strój :), już nie marznę wieczorami...

Adam Ludwiszewski Toruń




Relacja Magdaleny " Latiny "


Co do wrażeń - myślę, że XXVII zlot zapadnie wszystkim głęboko w pamięć.

Po pierwsze - nigdy jeszcze Dziadek Sat nie był tak daleko.

Po drugie - duma, żeśpiewaliśmy Hymn Polski.
Dla wielu ludzi z Ruchu indianizm, czy też szeroko rozumiana kultura Indian kojarzy się z wolnością i dumą.
Hymn narodowy jest powodem do dumy i szacunku do samego siebie. Odśpiewanie hymnu przywraca poczucie godności, znaczenia słów honor i ojczyzna, ostatnio dość mocno zdeprecjonowanych i wypaczanych.
Moim zdaniem to był najmocniejszy punkt programu:) Tak trzymać!

Po trzecie - Zając jako konferansjer jest męczący, choć skuteczny.
Zając wiedz, że podział wszystkich na "my" i "wy" sprawia wrażenie jakiegoś separatyzmu
("my" sie staramy i zabawiamy was, a "wy" stoicie i nie chcecie tańczyć).
Ludziom potrzeba czasu, aby nauczyć się etykiety i zasad rządzących powwow i nie stanie się to z dnia na dzień ani ze zlotu na zlot.

Po czwarte i chyba najważniejsze - mówię również w imieniu grupy łódzkiej, jesteśmy pełni uznania dla ogromnego wysiłku, jaki Ranores, Darek, Janek i wszyscy inni organizatorzy włożyli w zlot.
Dzieki Wam powstało wiele nowych pomysłów i pewien schemat w głowach i sercach uczestników, które w przyszłości na pewno zaowocują fantastycznymi wydarzeniami.
Dziękuję.

Magda Łódź

Indiańskie strony Magdaleny


 
 
idź do góry | Wróć do strony głównej
 
(1kB) (1kB)
(1kB)
(1kB) (1kB) (1kB)
Indianie
Festiwale
Powwow
























































 
 
 
 
 
(1kB) (1kB) (1kB)
 
 
Ostatnia aktualizacja: 30 października 2024 r.

Strona istnieje od 02 czerwca 2002 r.

Indianie Ameryki Północnej. Indiańskie tańce Powwow.

Wioska indiańska - Indianie Huu-Ska Luta Raven z Torunia

Copyright by Dariusz Lipecki

Najlepiej oglądać w rozdzielczości 1024x768. Strona optymalizowana dla Mozilla Firefox

Design Copyright by ..:: LasekEurodesign 2002-2016 ::..


Indianie Huu-Ska Luta Raven. Spotkanie z kulturą Indian Ameryki Północnej Toruń
stat4u

Free Page Rank Tool

Wioska indiańska

Indianie taniec Powwow Wioska indiańska Huu-Ska Luta