PHOTOS - GALERIA Podsumowanie Pierwsza relacja Kasi Boguszewicz Druga relacja Kasi Boguszewicz Relacja Błażeja Powroźnika Relacja Pawła Hinca Relacja Krzysztofa Zawojskiego Relacje u Cienia i Bluewinda
Powwow Rathenow 2002 | Powwow Katowice 2002 |
Powwow Uniejów 2003 |
Powwow Katowice 2003 | Powwow Międzychód 2004 | Powwow Żuromin 2004 |
Powwow Sypniewo 2004
| Powwow Katowice 2004 | Powwow Międzychód 2005
Powwow Uniejów 2005 | Powwow Gliśno 2005 | Powwow Katowice 2005
Powwow Międzychód 2006 | Powwow Uniejów 2006 | Powwow Katowice 2006
Powwow Berlin 2006 | Powwow Uniejów 2007 | Powwow Borzychy 2007
Powwow Katowice 2007 | Powwow Żuromin 2008 | Powwow Uniejów 2008
Powwow Gliśno 2008 | Powwow Katowice 2008 | Powwow Uniejów 2009
Etykieta Powwow|Etykieta Tancerzy|
Podstawowe pojęcia|
Style taneczne
Movies from European Powwows
Podsumowanie
Rozmyślając o toruńskim Powwow, przychodzą mi do głowy różne wnioski.
Organizacja tego spotkania nie była łatwa ale warto było podjąć to wyzwanie.
Jeszcze raz podkreślę nieocenioną pomoc p. Grzegorza Borka - Europejskie Centrum Współpracy Młodzieży i p. Andrzeja Drozdowskiego - dyrektora X Liceum w Toruniu. Bez ich pomocy nie było by nas stać na zorganizowanie tej imprezy. Dla informacji podam, że "Wiosenne Powwow " zostało przygotowane bez udziału sponsorów. Niektóre osoby były zdziwione tym, ze musiały zapłacić za uczestnictwo. Sądzę, że wynika to z przyzwyczajeń ze starych zlotów i spotkań.
Niestety w dzisiejszych warunkach nie da się zorganizować czegokolwiek bez kosztów. Nie są to spotkania kameralne w lesie lub świetlicy MDK.
Cieszę się jednak przede wszystkim z tego, że większość uczestników nieźle się bawiła.
Moim zdaniem (jako współorganizatora) impreza ogólnie była udana.
Cieszy mnie również wizyta Sat Okha i możliwość uhonorowania jego osoby właśnie w Toruniu.
Najważniejsze jednak jest to że na Powwow przyjeżdżają ludzie z różnych kręgów, opcji i zainteresowań a skupionych wokół idei PRPI.
Dzieje się to o co Huu-Ska Luta nawołuje już od dawna. Likwidujmy wszelkie niewidzialne mury i podziały. Wspomagajmy różne dobre inicjatywy i pomysły. Nie stójmy z boku - róbmy coś razem.
Bądźmy Przyjaciółmi również dla samych siebie. Polski Ruch Przyjaciół Indian to wiele osób, dróg i poglądów.
Dlaczego mają nas one dzielić a nie łączyć ?
Niech zgromadzenia Powwow staną się prawdziwym świętem polskich indianistów.
Okazją do spotkań, wspólnej zabawy, rozmów i wymiany wiedzy oraz poglądów. A przede wszystkim okazją do integracji tak mocno zróżnicowanego środowiska indianistycznego w Polsce.
Wierzę, że tak będzie.
Do zobaczenia na XXVII Zlocie u Ranoresa i następnym jesiennym Powwow w Katowicach.
Pozdrawiam
Dariusz Lipecki
blackfoot@poczta.fm
Pierwsza relacja Kasi Boguszewicz z Warszawy.
Dźwięk budzika ma w sobie jakąś dozę okrucieństwa, zwłaszcza, jeśli spało się tylko godzinę. Ale pociąg nie zaczeka, a moja silna wola jest bardzo słaba, więc nie daję sobie prawa do słynnych "jeszcze tylko pięciu minut".
Niemrawy poranek uderza w twarz wilgocią. Dworzec, pociąg, krótka akcja z poszukiwaniem miejsc i ruszamy.
Nagle starsze dziecko dostało dziwnej twarzy.
- O! mmmmm!- pokazuje na drzwi przedziału.
Chyba za mało spała, bo nikt normalny nie wydaje z siebie takich dźwięków. Ale Ada nie przestaje i pochrząkuje dziwnie dalej. Zaniepokojona patrzę na drzwi.
- O! mmmmmm! - słyszę własną reakcję.- Jagna, co robisz w warszawskim pociągu?
Nie odpowiada na pytania, bo zamykam na niej ramiona. Moniśka, Jędrek, Michał.
Potwory w warszawskim pociągu!!! Nie mogę uwierzyć.
Droga mija lekko, gawędzimy o tym i owym, o Jimie i jego wizycie, o zabawnych sytuacjach i problemach. Przed Toruniem rapujemy. Tak bardzo się cieszę, że gubię po drodze wszystkie złe myśli.
Jak nawiedzone stado wysypujemy się z pociągu.
- Loco, nie lubię cię! - wrzeszczę widząc uśmiechniętą paszcz i już wiszę w jego objęciach.
- Ciebie też nie lubię Uncas- ale jak nie lubić tak ciepłego uśmiechu. - Poznajcie moje dzieci. Ada i Brian.
Czuję, jak emocje wirują we mnie, jak narastają. Jedziemy do szkoły. Toruń jest taki piękny...
Zimne i nieprzyjazne z zewnątrz mury liceum okazują się najcieplejszym miejscem na tej szerokości geograficznej. Nie czuję barier między ludźmi, czuję ich radość. Jestem gadułą, więc chociaż nie znam prawie nikogo, zaczepiam ludzi, wciągam w rozmowy. Potrzebuję żelazka, bo moja suknia pogniotła się w drodze. Śmieją się a ja zupełnie serio...
Brian jest sfrustrowany widząc piękne stroje chłopaków. Prawdę mówiąc, sama jestem tym sfrustrowana, bo wszystkie ozdoby są oszałamiające i tak starannie zrobione. Jak to możliwe, żeby faceci potrafili tak haftować? Z niedowierzaniem przyglądam się Tancerzom Traw. Mają na sobie chyba po dwie owce.
Ubrani, z pomalowanymi twarzami zamieniają się w barwne sny.
Kobiety nie mają tak pięknych szat, ale suknie oddają indywidualność właścicielki. Dziewczyny, rozumiem to doskonale- nie ma nic gorszego na świecie jak zobaczyć inną kobietę w takim samym ubraniu.
Całe mnóstwo uścisków od przyjaciół i dla przyjaciół i ciepło dla tych, którzy jeszcze nie są przyjaciółmi, ale może kiedyś nimi zostaną. Czuję specjalny rodzaj radości, widząc Lakotę. Fajnie, że jest. Jego też nie lubię;-)
Ostatni papieros...
- Dziadku, tak się cieszę, że jesteś. - Nie wiem, czy Sat Okh pamięta mnie, ale ja pamiętam słowa Źródła.- Poznaj moje dzieci.
Sat uśmiecha się i ściska małe dłonie. Patrzę z niedowierzaniem. Facet z gazet ze stron podręcznika mojego syna właśnie wita się z...moim synem.
Błyskają flesze aparatów, gdzieś mignęła mi beta.
Głos wzywa do rozpoczęcia Ceremonii. Wychodzimy na korytarz by ustawić się w szyku. Brian czuje się nie pewnie, chce zrezygnować. Jednak jakimś cudem, czy to porwany przez tłum, czy uwiedziony przez muzykę, rusza. Idziemy lekko, rytmicznie. Widzę flagi, Cień w krawacie z paciorów i Sioux niosą Zawiniątko Ruchu, stoją koło Sata . Chyba czuję dumę. Tak, jak wtedy w Bad Land, że ja też mogę tu być, że mogę dotknąć. I nie mogę uwierzyć, że ja też...
The Flag Song, the Honoring Song. Po kolei podchodzimy do Sath Oka i jak umiemy oddajemy mu to, co kiedyś w nas zaszczepił. Pamiętam, kiedy myłam małą dziewczynką, polowałam na jego programy w telewizji. Nie pamiętam tytułu tego cyklu, ale wciąż pamiętam jak płakałam z bezsilnej złości, kiedy przegapiłam jakiś odcinek albo dorośli musieli oglądać w tym czasie jakieś Bardzo Ważne Programy. Pamiętam Jego opowieść o tym jak stara Indianka przepowiedziała Mu, że będzie pływał na wielkim stalowym kanoe białego człowieka. Dokładnie tak powiedział. Nie mam pojęcia dlaczego te słowa utkwiły mi w duszy. Czy Wielkie Marzenia małych dziewczynek spełniają się?
Ada jest taka ufna, bez chwili namysłu wtula się w objęcia Sath Oka. A Brian...rosnę, bo Sath obejmuje go tak ciepło i unosi do góry. Dokładnie tak, jak dziadek wita ukochanego wnuka. Coś zaciska mi się w gardle.
- Dzięki, że jesteś- szepczę, bo nic sensownego nie potrafię wydukać.
A potem sala przestaje istnieć. Zatracam się w rytmie bicia serca Matki Ziemi. Świat może przestać istnieć. Tańczę. Czarna Ziemia i Biały Gwizdek na zmianę. Tańczę. Dla Gussa i Montany. Tańczę. Dla Monte Monstera. Tańczę. Dla Jima. Tańczę. Radość rozsadza mi duszę. Tańczę. Znowu widzę gwiazdy wpadające do tipi przez wiatrownice i czuję tamto Ciepło i znowu słyszę krzyk orła o poranku. Tańczę...
Prezentacja kategorii to zupełnie inna opowieść. Nie wiem, jak mam opisać wirowanie frędzli Tancerzy Traw czy ogień w oczach Doroty tańczącej Taniec Dzwoneczków. Jak za pomocą słów oddać jej ekspresję? Magiczny teatr Tatanka i mgły snujące się po prerii. Nie wiele mi trzeba, by zobaczyć...Kiedy Wilk wyje...oooops! śpiewa, nie panuję już nad sobą i chociaż z drugiego końca sali, też śpiewam, chociaż raczej nie powinnam;-) Przy oklaskach próbuję wyć w hołdzie dla Wilka. Słyszałam jak wył w Srebrnej Górze, więc wiem, że potrafi śpiewać;-)
Gdyby wybierano najpiekniejszą parę na Powwow, bez wahania obstawiałabym Pawła Lipeckiego i moją Adkę. Wyglądali pieknie.
Absolutnym hitem Powwow nie były jednak tańce ani śpiewy tylko monstrualne drożdżówki. Chyba wszyscy to potwierdzą. Pożarłam swoją a pół zabrałam jednemu z Tancerzy Traw. Gdyby drugi trafił mi pod ręce, też pewnie by stracił. Jedna buła wystarczyła mi zupełnie, ale były zbyt smaczne a ja jestem łakomczuchem ;-)
Run Dances to był już tylko ból nóg.
- Teraz mam tylko gule w łydkach- powiedział mi Krzysiek Zawojski ( chyba ). Ja myś-lałam raczej o kamieniach. Ale młodsze dziecko właśnie dostało jazdy i brutalnie zerwało mnie z ławeczki, gdzie próbowałam dogorywać w spokoju. Tak więc podniosłam swoje obolałe zwłoki i tańczyłam dalej, ale już na płaskich stopach. Olek nie miał litości dla bliźnich więc przy wynoszeniu flag i Zawiniątka Ruchu niemal płakałam z bólu. Tym razem mój Brat Prawie Krwi wynosił Zawiniątko. Nie ma to jak koneksje rodzinne i reklama ;-)
Nikt nie odebrał mi nawet skrawka radości. Byli dokładnie wszyscy ludzie, którzy mieli być nawet Roksana była !!! i nie było dokładnie tych których być nie powinno. Wielkie Marzenia małych dziewczynek spełniają się ;-)
Jak przez mgłę pamiętam, że siedząc na materacu rozmawiałam z Krzyśkiem Zawojskim (chyba ) i obiecałam odwiedzić stronkę Kondora. Odwiedziłam ;-) Przed oczami wirowały mi barwne plamy... Potem przyszedł Cień i nie wiem. Odpadłam. Nocą Lakota chciał mnie otruć. :)
Nienawidzę ostatnich dni wśród bliskich mi ludzi. A czułam bliskość i jedność bez względu na to czy byli to Rabidowcy czy Takiniowcy. Takie nazwy funkcjonują naprawdę;-)!
Ale wszyscy wiedzą że cofnięta jestem bo widziałam ludzi nie Takiniowców czy Rabidowców. Jestem bliską przyjaciółką Jima, więc napewno jestem Rabidowcem. Ale mam też strój więc chyba jestem Takiniowcem;-). Wprawdzie nie byłam nigdy na Takini ale wszystko przede mną. Siedziałam przy stole opychając się przerośniętą bułą i rozmawiałam z Prawdziwym Takiniowcem. Och wiem, że to był właściwie mój monolog, ale nie czułam, że któreś z nas jest gorsze czy lepsze. Czułam, że mamy wspólny fun i wspólną bramkę. Nie mam pojęcia jak ma na imię ten facet, ale mam nadzieję, że jemu słuchało się mnie równie dobrze, jak mi mówiło się do niego. Nie czułam żadnych podziałów. Może to za sprawą Huuskalutów, którzy bardzo nawołują do zburzenia niewidzialnych murów, a może w ludziach coś dojrzewa i zmienia się. Cokolwiek to jest, przecież i tak łączy nas jedno: wszyscy kochamy, tylko każdy czuje inaczej i każdy wyraża to inaczej.
Dziękuję wszystkim za to, że mogłam przysłuchiwać się opowieściom pod drzwiami.
Dziękuję za to, sama mogłam coś wyrazić i być wysłuchaną, chociaż tak mało wiem.
Dziękuję za igłę i tolerancję dla mojego zwichniętego poczucia humoru.
Dziękuję za dotyk rąk, za drożdżówki, za to, że byliście.
Yegman
yeggman@do.id.uw.edu.pl
Druga relacja Kasi Boguszewicz - bardziej osobista.
Myśli zamknięte w jednostajnym rytmie wirują, jak szaty Grass Dancerów. Barwy frędzli zacierają różnicę miejsca i czasu. Gdzie jestem? Głos bębna, jak tętno Serca Matki Ziemi. Słyszę wołanie z prerii...
Moje Pierwsze Powwow...
- Chcesz jechać na Powwow, Kasia? - zapytał Loren.- Wamni i Guss wybierają się i przyjadą po mnie. Możemy cię zabrać. Jedziemy do Kyle, to daleko.
Oczy robią mi się okrągłe jak dwa Round Dances.
- Rany, jasne że chcę.
- Bądź gotowa za pół godziny i weź ze sobą ciepłe ubranie.
Zapominam o takim drobiazgu jak Indian time i pędzę do swojego pokoju robić makijaż. Oczy, włosy, perfumy. Ach, usta jeszcze. Jestem gotowa.
Niecierpliwie wypatruję nieodżałowanej pamięci pontiaca Gussa. A jego nie ma i nie ma. Indian time...Wreszcie na szutrowej drodze widzę kłęby kurzu, samochód sprawia wrażenie, że jedzie do przodu. Wytężam wzrok. Coś w barwie zieleni butelkowej majaczy na drodze.
- Guss jedzie! Loren, Guss jedzie wreszcie- piszczę i podskakuję. Ale!!!
Jedziemy, jedziemy, no kiedy już wreszcie. Wiem, że Kyle jest dość daleko ale niecierpliwię się tak strasznie. Jesteśmy.
Od czego zaczniemy? Wypatruję w tłumie tancerzy. Tancerek też. Guss też czegoś szuka, ale nie zwykł tłumaczyć się przede mną.
- Chodź Kasia, staniemy w kolejce po jedzenie.
Co miałam powiedzieć? Posłusznie stanęłam w ogonku. Wiatr rozwiewał nam włosy. Ukradkiem przyglądałam się facetom. ;-)
Odebraliśmy swoje żarcie i poszliśmy pod wielki namiot. Guss przedstawiał mnie jako swoją przyjaciółkę z Polski a ja myślałam, że zapadnę się pod ziemię z zakłopotania. Tym razem faceci przyglądali się mi. Tylko nie ukradkiem.
- No dobra, teraz obejrzymy sztuczne ognie.
Posłusznie podreptałam za nimi na zewnątrz, ale nie byłam specjalnie podekscytowana. Chciałam oglądać tańce a nie sztuczne ognie. Gapimy się w fioletowe niebo i na rozkwitające kwiaty fajerwerków. No, gdzie ci tancerze???
- Wiecie co, właściwie to jest późno, wracamy do domu -zawyrokował Guss a w moich kieszeniach otworzyły się wszystkie noże...
Otwieram oczy. Wokoło znajome, przyjazne twarze. Czasem nie znajome ale pełne światła. Widzę gwiazdy w oczach ludzi, czuję jak ciepło wypełnia mi duszę.
W kręgu tańczących nie znam prawie nikogo. Nie potrafię tańczyć tak pięknie jak dziewczyny, nie jestem znana, a jeśli jestem, to raczej z niewyparzonej gęby niż z tańca czy wiedzy. A jednak JESTEM tu. Krąg to takie bezpieczne miejsce. Pozwalam się unosić Pieśni.
Czasem gubię się, nie wiem gdzie jestem, pamięć przywołuje obrazy. W spojrzeniu tańczącej Doroty widzę coś dzikiego, gniewnego, jak w oczach kobiet Lakota.
To jest jak sen. Pomalowane twarze mężczyzn, dźwięk dwoneczków...To JEST jak sen.
- I AM WARRIOR- słyszę głos Gussa.
- Had you good fun Kasia ? - znowu pyta mnie Nakina.
- Kasia, play with me - ogłuszający, jazgotliwy wrzask Montany.
Znowu czuję ciepły dotyk dłoni Milczącego Wojownika i widzę jego oczy pełne nocy, kiedy szeptem śpiewam mu piosenkę. I dziki, nie do opisania wzrok Monte- Monstera.
Moje dzieci... Patrzę na Adę. Wpisała się w Krąg, jakby była w nim zawsze. Może była? Może jako dziecko, jako Pierwsze od Stwórcy od zawsze należy do Kręgu. Inne dziewczynki też są tu jakby od razu, od zawsze. Tańczą dzielnie i do końca, chociaż pewnie tak jak ja czują w nogach tylko worki pełne kamieni.
Inaczej rzecz ma się z Brianem. Jest nieufny i ukryty za murami. Ale Round Dance uwodzi go, otula i razem już płyniemy porwani przez śpiew, ludzkie dłonie i emocje. Mój mały wojownik... Patrzę na facetów i mam nadzieję, że kiedyś Brian też będzie taki jak oni. Mam nadzieję, że pokocha to, co ja kocham, że będzie umiał żyć z pasją. I chociaż interesują go Irokezi, to odnajdzie w życiu swoją Lakota Way.
Wierzę, że Lakota Way to coś uniwersalnego, że każdy może dopasować to do siebie nie zależnie od narodowości. To uczciwość w stosunku do siebie i do innych ludzi. Nigdy nie myślałam o sobie, że jestem Lakota Woman. Zawsze wybuchałam śmiechem, kiedy ktoś w Pine Ridge czy na Tańcu Słońca w Crow Dog's Paradise próbował rozmawiać ze mną po lakocku. W sklepach to już nie było takie zabawne...Przecież nie jestem nawet podobna do pięknych kobiet Oglala. A jednak mamy coś wspólnego, nie tylko wady narodowe, które zbliżają nasze dwie nacje. Mamy w sobie podobny ogień i ten sam niemalże rodzaj pasji.
Czy wierzę, że kiedyś wspólnie zatańczymy na Powwow? Nie wiem. Pewnie my i oni musimy do tego dorosnąć, zapomnieć o stereotypach i zrozumieć, że jesteśmy LUDŹMI. Nie AŻ Indianami i TYLKO Białymi, ale ludźmi. Może kiedy przestaniemy udowadniać jak strasznie jesteśmy ok., oni sami zauważą, że tak jest i wspólne Powwow będzie wtedy możliwe.
Yegman
yeggman@do.id.uw.edu.pl
Relacja Błażeja Powroźnika
Czołem
Nie byłem w Katowicach więc dla mnie było to pierwsze Powwow. Było to
coś czego bardzo potrzebowałem, po zimie wypełnionej ciągłą pracą i
towarzystwem płytkich jak kałuża ludzi.
Był to oddech normalności w szalonym świecie białego człowieka.
Wspaniali tancerze i wspaniali bębniarze. Mam nadzieję, że zrzutka do
koca okazała się wystarczająca i nie zniechęci ich do dalszych występów
na Powwow. Może kiedyś tancerzy Powwow będzie tak dużo, że pozwoli to
na zorganizowanie konkursu - jak w kraju Indian.
Świetnym pomysłem było zaproszenie grupy tańca irlandzkiego - to był
miły i potrzebny przerywnik.
Myślę iż mniejsza ilość ludzi niż na Zlocie pozwoliła znów poczuć choć
trochę z atmosfery dawnych zlotów czy pierwszego Gołuchowa.
Wielkie dzięki organizatorom za wszystko a szczególnie za te drożdżówki
wielkości talerza i tylko jedna propozycja - należy raz na zawsze
skończyć z wpuszczaniem na imprezę chrapiących indianistów.
Winnetou nie chrapał. Howgh.
Pozdrawiam
Błażej - Ten Który Całą Noc Błąkał Się i Szukał Miejsca Gdzie Nie
Chrapią i Nie Chichrają Się.
kudlaty@proscan.com.pl
Relacja Pawła Hinca.
Przygoda o nazwie Wiosenne Powwow
Trudno jest oceniać coś co samemu się organizowało. Dlatego też opiszę to co czułem i widziałem, a na oceny poczekamy, niech wystawią je Ci, którzy byli i bawili się w ten mroźny kwietniowy weekend w Toruniu.
Pogoda nie dopisała, tego nie da się ukryć. Dopisali natomiast uczestnicy. To już kolejne Powwow ze wspaniałą atmosferą i niesamowitą ilością wrażeń.
Moje wrażenia i całą imprezę w ogóle mogę podzielić na trzy etapy: przygotowania, sama impreza i zakończenie, czyli wyjazd uczestników do domu - ten trzeci etap chyba najbardziej zapadł mi w pamięci, ale o tym później.
Najpierw trzeba było imprezę przygotować.
Decyzja zapadła w grudniu. Byliśmy (Huu - Ska Luta i jeszcze paru znajomych) na koncercie Dżemu i stwierdziliśmy, że zrobimy Powwow w Toruniu. Problemem był termin ale po długich naradach ustaliliśmy przełom marca i kwietnia. Potem pojawiło się mnóstwo życzliwych ludzi, którzy umożliwili nam realizację tego przedsięwzięcia. Z naszej strony postanowiliśmy przygotować trochę atrakcji i pamiątek - stąd broszury o Powwow, naklejki, drożdżówki - oczywiście drożdżówka stała się pamiątką dopiero po zakończeniu imprezy ale zawsze. Pracy było mnóstwo i tak mijały tygodnie aż nastał pamiętny dzień 4 kwietnia 2003 roku. Tego dnia wieczorem mieliśmy już oddaną do dyspozycji salę i.... spodziewaliśmy się pierwszych gości. Zapowiedzi było dużo ale wiadomo, każdemu może coś wypaść. Tak więc nerwówka. Włożyliśmy w tą imprezę masę wysiłku i serca. Musiała się udać!
No i pojawili się pierwsi goście: Wilk, Olek z ekipą, Sztum, Gdynia. Kamień spadł mi z serca, oby tak dalej. Następnego dnia od rana łomot do drzwi, otwieram zaspany. O! Unkas i Przemo przyjechali. Potem poszli odebrać jakichś ludzi z dworca. Coraz lepiej. Mijają kolejne godziny, gości coraz więcej. Około południa przyjechał Sat Okh. Wszystko wspaniale ale..... sala jakby pusta. Godzina do Grand Entry. Zaczęło się. Zapomniałem, że jest coś takiego jak Indian time. Wszyscy przybywają na ostatnią chwilę, już wiem, że będzie obsuwa ale co z tego. Jest mnóstwo ludzi a to znaczy że kolejne Powwow będzie wspaniałą imprezą. Wszyscy serdecznie się witają, zawierane są nowe znajomości. Tak jak na poważnym Powwow powinno być. Dobra atmosfera, mnóstwo uśmiechniętych i zadowolonych ludzi. Spotkaliśmy się tu aby świętować. Pobiegłem się przebrać. Kiedy wyszedłem z szatni. Szok! Przy wejściu tłum nie zmalał. Cały czas przyjeżdżają ludzie. Coś niesamowitego. Przy wejściu na salę jest już kolorowo i gwarnie. Brzęczą dzwony. Patrzę po tancerzach i tancerkach. Widzę prawie wszystkie kategorie taneczne: Traditional, Fancy, Grass, Straight, Jingle. Już czuję napływ energii i zniecierpliwienie. Widzę to samo na twarzach innych ale czekamy aż wszyscy, którzy dojechali na ostatnią chwilę będą gotowi do wyjścia. W końcu są. Nareszcie. Zaczynamy.
Grand Entry!
Tak zaczyna się drugi etap tej imprezy.
Tylu tancerzy na arenie w Polsce jeszcze nie było. Barwny korowód: Staff, flagi Polski, Torunia, Kanady i USA. Następnie: Sat Okh, Cień z Zawiniątkiem i Sioux. Po nich wszyscy uczestnicy. Arena wiruje. Przy wejściu na arenę Darek Lipecki z mikrofonem wita każdego po kolei. O takim festiwalu marzyłem, tak właśnie to miało wyglądać. Wszyscy są już na arenie. Część oficjalna. Flag Song, hymn Polski. Podziękowania, i pierwsza pieśń. Wszyscy zaczynają tańczyć. Następnie kolejna podniosła chwila. Na środek wychodzi Sat Okh. Honor Song dla Sata. Patrzę, uśmiecha się. Po Pieśni korowód podziękowań i gratulacji sunie w Stronę naszego Gościa. Festiwal trwa. Są dwie kapele, więc będzie dużo muzyki na żywo. Drugie Powwow - dwie kapele, co będzie na piątym?
Arena wiruje, Intertrible Dance. Potem prezentacja wszystkich kategorii i wspólne tańce. Po dwóch godzinach leci pierwszy Round Dance. I mały odpoczynek. Gościnnie prezentuje się zespół BELTAINE przedstawiając nam folklor irlandzki. Skoczne tańce i fajna muzyka. Są świetni. Po nich znowu daje o sobie znać Maka Sapa. Słychać już bębny, wracamy na arenę i tak już do późnego wieczora. Czuję ogromny ból nóg, dostaję skurczy ale co mi tam, tańczę. Chwilami odpoczywam. Już dawno zrobiło się ciemno za oknami a Zając nie daje za wygraną: tańczymy, wykrzesajcie z siebie jeszcze trochę sił! Czuję, że zaraz odpadną mi nogi, ale tańczę. Ostanie pięć kawałków! Już nie mogę. Potem Round Dance. Wszyscy się bawią, ja też - mimo zmęczenia. Kiedy flagi opuszczają arenę jest już późno ale uczestnicy są zadowoleni. To chyba najważniejsze. Sam też się cieszę. Tak wyobrażam sobie Powwow. Taniec, bębny, śpiew, dedykacje, tak bez końca. Tak minął dzień. Szybki demontaż sprzętu i na sali pojawia projektor. Możemy obejrzeć zdjęcia i filmy. Następnego dnia wszyscy powoli się budzą. Na sali jest gwar. Zaczynają się warsztaty. Jako pierwsi bębniarze, później Cyprian opowiada o tańcach i strojach. Na całej sali widać też różne grupki ludzi żwawo o czymś dyskutujących.
Kończą się warsztaty, kończy się Powwow.
I to chyba najbardziej utkwiło mi w pamięci. Pożegnanie. Sala pustoszeje. Wyjeżdżają kolejni uczestnicy, nowi i starzy znajomi. "Do zobaczenia na następnych Powwow" słyszę zewsząd. Już wiadomo, że następne będzie na zlocie, później w Katowicach a potem..... spotkamy się w Toruniu na kolejnym WIOSENNYM Powwow. Ale to dopiero za kilka miesięcy. Na razie jestem na sali w Toruniu, gdzie od dwóch dni było gwarno i wesoło a teraz jest.... cicho. I ta cisza najbardziej wryła mi się w pamięć. Już nie ma nikogo, sprzątamy salę, odwozimy sprzęt, jest cisza. Aż dzwoni w uszach. Nie słychać już bębnów, śpiewu, dzwonków. Tylko w uszach dzwoni..... cisza.
Teraz, kiedy sobie wspominam tą imprezę, cieszę się że to przeżyłem. Ta cisza już tak nie dokucza. Czytam i słucham różnych opinii i wiem, że zrobiliśmy coś dobrego, zrobiliśmy kolejny krok do przodu. Wiem też, że już niedługo nie będzie cicho, znowu zagrają bębny i na arenę ruszą tancerze i tancerki. I będzie to na świeżym powietrzu. Już w sierpniu na Zlocie w Uniejowie. Takiego Powwow jeszcze w Polsce nie mieliśmy. Myślę, że wszyscy będziemy się świetnie bawić.
Na koniec jeszcze taka refleksja, a przyszła mi na myśl po przeczytaniu kilku listów i wysłuchaniu niejednej opinii.
Niedawno oglądałem film biograficzny o Alfredzie Hitchcocku. Powiedział tam min. jedno zdanie, które utkwiło mi w pamięci. Brzmiało mniej więcej tak: "Jeżeli chcesz stworzyć dzieło epokowe, widz, który ogląda Twój film musi zapamiętać z niego coś. Jakąś scenę czy dialog, powiedzenie. Jedno czy dwa zdania. Wtedy będzie to film, który zapadnie w pamięci (...)" Tak mniej więcej to brzmiało. Teraz, jeśli przełożyć to nie tylko na film, to sądzę że Powwow jakie zrobiliśmy w Toruniu będzie pamiętane na długo. Dość nieoczekiwanie pojawiło się tam coś z czym chyba będziemy je kojarzyć przez długie lata, a kiedy upłynie trochę czasu może ktoś opowie komuś historie o Powwow w Toruniu...... takim gdzie były.......
DROŻDZÓWKI JAK TALERZE......
Paweł Hinc
blackfoot@inetia.pl
Relacja Krzysztofa Zawojskiego
Pow Wow.
Kiedy zostałem zaproszony po raz pierwszy do Katowic na Powwow , zawrzała z emocji moja "indiańska krew" - ucieszyłem się że wreszcie moje plany i marzenia są realizowane nie tylko przeze mnie ale i to pragnienie jest rozsiane na inne serca - byłem wdzięczny za to Bogu.
Do Katowic wybierałem się w niedzielę - sobotę miałem pracującą i musiałem zamknąć jeden z systemów komputerowych, który obsługuję tylko ja. Liczyłem jednak, że zdążę - przed samym wyjazdem spakowany już prawie u drzwi zadzwoniłem do Sioux-a, aby podpytać jak rozwija się Powwow i czy warto jeszcze przyjechać - usłyszałem że praktycznie to wszyscy się zwijąją i na południe to już nikogo nie będzie.
Rozżalony nieco na los ...............
Kiedy ponownie otrzymałem informację i zaproszenie na Powwow do Torunia - obiecałem Darkowi że mimo wielu przeciwności w tym głównie finansowych ktoś z zespołu przyjedzie.
Szukałem sponsorów - a z nimi klapa, każdy obiecuje a później się wycofuje.
Wreszcie termin tuż tuż i decyzja jedziemy czy nie - w domu rozważamy wszystko za i co jest przeciw. Nie wytrzymałem tej presji i zdecydowałem - jedziemy, Powwow po raz drugi nie opuszczę - a środki załatwił mi debet na koncie.
W domu zaczęły się gorączkowe przygotowania jakie stroje zabrać, czy robimy pokaz naszego repertuaru - zaglądam na stronę Darka - program jest jednoznaczny, ale na wszelki wypadek zabieramy kasety video z Powwow, muzykę pod nasz repertuar a Konrad zaparł się aby zabrać nasze ogony taneczne - i dzięki Bogu ze to zrobił..............bez nich czulibyśmy się jak sieroty . W pociągu jeszcze raz zapoznajemy się z programem Powwow i objaśniam zasady co wolno , czego nie i dlaczego. Widzę jak na Twarzach Elżbiety , Gosi i Konrada zaczynają rodzić się emocje, niepewność jak to będzie jak my zatańczymy, czy tańczymy inaczej etc...
Wreszcie przyjazd - wyglądamy za Andrzejem, jest ... teraz to już szybkie zapakowanie i jazda do szkoły.
Wysiadamy pod samymi drzwiami sali, ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu z wejścia wyszedł Sat, zatrzymał się aby udzielić krótkiego wywiadu. Zostawiliśmy pakunki i podeszliśmy aby się przywitać z nim. To było przywitanie serdeczne niewiele słów, nie wytrzymałem - spytałem czy poznaje- przytaknął głową.
Zawsze widujemy się rzadko - ale nasze spotkania pozostawiają po sobie nie zapisaną nigdzie przyjaźń - zrodzoną jeszcze w 1975 roku kiedy to pierwszy raz podejmował mnie w swoim domu na Wrzeszczu. Po tym spotkaniu otrzymał od nas tytuł Sagamoore wszystkich grup indiańskich w Polsce, które tworzyliśmy w tamtym czasie.
Wspomnienia ożyły - z tego odrętwienia obudziła mnie muzyka słyszana z głębi sali, trzeba było się śpieszyć, za chwilę ma być otwarcie - po drodze pozdrawiamy naszych starych znajomych w kolejce prosimy o nie dyskutowanie tylko szybkie podporządkowanie się wymogom organizacyjnym i po formalnościach szukamy podekscytowani atmosferą szatni - wszędzie pełno ludzi przebierających się w stroje - po raz pierwszy nie słyszę gdzie się mam przebrać - od naszych dziewcząt. Szukają z nami miejsca w końcu jakaś życzliwa dusza zaprowadza nas do umywalni tu było trochę miejsca i bez szemrania wszyscy w ekspresowym tempie przywdziewali swoje stroje. Teraz Konrad podpytuje - to idziemy w jakich kategoriach?
nie wiem co powiedzieć, po chwili mówię w Tradycyjnej, wiem że najbardziej tą kategorię lubi. Wreszcie ktoś woła - zaczynamy - ustalany jest porządek wyjścia, krew zaczyna mocniej krążyć, dreszczyk emocji przebiega po grzbiecie - Konrad próbuje parę razy podskoczyć aby rozluźnić mięśnie i dać upust emocji. Moje nogi na moment zamarły, - nie wiedziałem co się z nimi stało, dopiero hasło idziemy, poderwało je do tanecznego kroku.
Wejście na arenę, było czymś szczególnym - trudno jest opisać towarzyszące temu wejściu emocje - to co się dzieje w duszy tancerza czy tancerki, taneczny krąg zamknął się, poczułem jego jedność i płynącą z niego moc - widziałem radość w oczach mojej żony, w oczach każdego tancerza i Sata , któremu łezka radości podbiegła pod powiekę. Czuło się w kręgu moc.........
Tańce - one naprawdę jednoczą, tak jak jednoczą różne plemiona na Powwow tak i tu ten sam duch łączył tancerzy z Torunia, Sztumu, Wałbrzycha , Katowic i innych miejsc w Kraju.
Każdy tańczył tak jak dyktował mu to jego wewnętrzny duch - style taneczne mieszały się z ubiorami i rekwizytami.
Tańczyliśmy wszyscy - duch tańca porywał mnie i kiedy po przerwie znów zatańczyliśmy a zakwasy dały znać o sobie ze zdwojoną siłą - zaciskałem z bólu zęby aby dotrwać do końca tańca - w tańcu było też moje uzdrowienie, nie czułem zmęczenia i nadciśnienia - poczułem tylko radość jaką daje wspólne świętowanie.
Szczególną radością było dla mnie zobaczenie i usłyszenie Maka Sapa - o takim zespole pieśniarzy i bębniarzy mogłem sobie tylko przyśnić.
Prawdziwą ucztą był dla mnie pokaz grupy ( nie pamiętam nazwy) i śpiewu Wilka.
To pierwsze spotkanie było też ogromnym przeżyciem dla mojej żony Elżbiety - po każdym tańcu podchodziła i prosiła mnie abym poprosił organizatora o możliwość pokazania naszych tańców i stylów. Nie miałem odwagi zmieniać programu, tym bardziej, że byłem gościem - a gość podporządkowuje się pod organizatora a nie burzy jego pracę - to jest zawsze okazanie szacunku dla tych którzy musieli przejść wiele stresów aby zorganizować Powwow.
Tancerze - byli otwarci i życzliwi, mało kto pomijał kogokolwiek lub zbywał w rozmowie.
Tancerki - było ich mało, ich świat jest odmienny od świata mężczyzn a miło wspominam krótkie rozmowy z Anią czy Kasią B., która miała tak wiele do przekazania i była otwarta na każdego kto chciałby porozmawiać o Powwow i kulturze duchowej amerykańskich Indian.
Czego mi brakowało - klasyfikacji i prezentacji stylów tanecznych Powwow, przy wyjeździe dopiero Darek objaśnił mi, że poszczególne kategorie tancerzy trzeba wychować i być może na 4 lub 5 Powwow będzie już wprowadzona klasyfikacja.
Kiedy przyszedł czas wyjazdu, w sercu czułem spełnienie tak jak to ujął Sat : po takim Powwow mogę podążać do innego świata bo ten na Ziemi już się spełnił.
Wszyscy byliśmy wdzięczni Darkowi, że nas namówił na to Powwow i za pomoc Andrzeja.
Było warto przyjechać!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
I choć czuliśmy na sobie wiele spojrzeń ............................. to dodam tylko, że to Powwow otworzyło drogę powrotu KONDORA i zespołu CATAWBA do Ruchu. To otwarcie prezentujemy na swoich stronach udostępniając szereg materiałów dla poprawy wizerunku wszystkich grup działających w kraju.
Moje dziewczyny nie mogą się doczekać kolejnego Powwow, przyjedzie nas więcej.
Tanake
Krzysztof Zawojski
|