Nie pamiętam już, od kiedy ją znam. Wiem tylko, że na pewno spotkaliśmy się na Pierwszym Zlocie PRPI w Chodzieży w 1977 roku. Była tam wtedy i Marysia, i Sat Okh. Czy już są znowu razem ?... Zapewne też wtedy to razem uczyliśmy się pierwszej w naszym życiu pieśni indiańskiej, tej znanej ostatnio "Heja ganała".
Później, kiedyś tam, gościłem w Jej domu, miło i ciepło przyjęty przez jej rodziców. Pamiętam ten wnoszony na strych talerz gorącej zupy. Pamiętam wiszące na ścianie zdjęcia "indiańskie", wśród których była fotka do końca fascynującego Cię zespołu Red Bone. Rozmawialiśmy wtedy i o Indiańskiej Babci. Czy nadal tak kopci te papierochy ?
Spotkaliśmy się również na kolejnym Zlocie w Chodzieży, tym razem już Dziesiątym.
W 1990 roku wzięła czynny udział w Świętym Biegu - Europa 1990. Pozostały mi spisane przez Nią po tym wydarzeniu osobiste wrażenia i uwagi. Oto one:
"(...) Napiszę ci o spotkaniu z Indianami, bo po prostu mało z nimi rozmawiałam. Nawiązał się tylko między nami (niektórymi) związek emocjonalny, coś takiego jak "na ładne oczy". Wymieniliśmy adresy i dopiero teraz będziemy rozmawiać. Nie miałam ochoty ich pytać skąd są i co robią, wystarczyło, że byliśmy razem, zresztą nasi ludzie mało z nimi rozmawiali. Moim problemem była bariera językowa, nie znam angielskiego, żeby rozmawiać a ci co znają nie bardzo czuli i byli jednak skrępowani, przytłaczała ich osobowość. Wiele razy namawiałam co niektórych by zacząć zwykłą rozmowę a im chyba się wydawało, że tylko o wzniosłych sprawach można z nimi rozmawiać a przecież żeby rozmawiać wystarczy mówić o zwykłych, codziennych sprawach.
Było kilka osób (Indian) co raczej unikały częstych i gęstych spotkań ludzi; wystarczyło o prozaicznych sprawach mówić by się "otwarli", nie uciekali, bo przecież między sobą byli swobodni, wygłupiali się i śmiali. Nasi byli tylko tacy poważni.
Wyobraź sobie miałam okazję jeszcze raz ich spotkać gdy wracali przez Polskę i wtedy cały dzień z nimi jechaliśmy do granicy, to było cudowne, mogłabym z nimi jechać na koniec świata. Nawet nie wyobrażasz sobie jak Banks (Dennis Banks) potrafi się bawić, na autostradzie po prostu szaleliśmy, i w czasie jazdy i na postojach. Bardzo wzruszające było pożegnanie na granicy, wszystkich wzięło; zwłaszcza ten śpiew, że aż ziemia drżała a wszyscy w koło i w kolejce dziwili się co się tam dzieje a ja się cieszę, że tak właśnie zaakcentował Dennis to pożegnanie, to tylko my mogliśmy tak się rozstać.
Jak już pisałam; ja nie robiłam zdjęć. Oni robili i myślę, że coś zobaczę z tego. Przedtem w czasie Biegu raczej nie myśli się o zdjęciach, a teraz to prawie na każdym kroku, nawet w autobusie, oślepiały błyski.
To co wiem to większość z nich to Dakota (i inne odłamy jak Lakota), trójka Irokezów, ludzie z Santa Fe, San Francisco, z Dakoty Południowej i Kanady. Banks z rodziną (żona, dwie córki), nieznane małżeństwo angielsko-indiańskie. Najmłodsza uczestniczka - Dia, trzy lata. Najstarszy chyba Dennis French, a może Fred, a może Emmet (z wyglądu nie widać). Był Paul, poeta a przy tym straszny gaduła; był jeden co często jeździł rowerem i stronił od wszystkich kamer i aparatów.
Był Dennis F. co cudnie grał na flecie; tak, że człowiek zaczął wierzyć, że jeszcze nie wszystko stracone, że świat jest piękny. Emmet Eastman, człowiek co najwięcej biegał, (szaman Dakotów) - prawie Pine Ridge. Był przesympatyczny Pete, kuzyn Emneta, jedyny chyba, który od początku do końca był pełen humoru, ciągłe tłumy wokół niego, młody chłopak, ale we wspaniałej kondycji psychicznej, zaskoczył prawie od razu wszystkich grając poloneza Ogińskiego "Pożegnanie z ojczyzną", albo Sky Hawk - dziewczyny za nim szalały i nie mogły się nadziwić jak facet może mieć takie włosy (prawie do pasa i takie gęste) poważny człowiek a czasem potrafił się wygłupiać, ale to wspaniale, bo czuliśmy się pewniej, swobodniej. Chłopaki trochę kpili, gdy opowiadali o namiocie pary, jaki zrobili w Jaworze. Oni poważnie do tego podeszli a nasi chyba nie skoro potrafią z taką ironią mówić o tym, ledwie wytrzymali jeden że tak nazwę "seans" a on trzy takie wytrzymał.
Dla nas było to udane spotkanie i pozostawiło wiele wspomnień i wrażeń - dla nich chyba też, bo jeśli naprawdę tak myśleli jak mówili ostatnio to chcą do nas jeszcze kiedyś przyjechać i to w najbliższej przyszłości, a niektórzy z naszych ludzi mają niezłe warunki (np. leśniczówka, gospodarstwo w górach czy Bieszczadach).
Jeśli chcesz się jeszcze czegoś od innych dowiedzieć to 11 listopada w Sierakowie odbędzie się spotkanie PSPI i innych, może pokażą film video o Biegu - marnie zrobiony; jedzenie, bardzo mało biegu, po prostu człowiek nie czuł sytuacji i nie wiedział, co jest ważne, zwłaszcza, że żadnych ceremonii oni nie chcieli nagrywać.
Wystawę na razie odkładam do przyszłego roku; zmiany z lokalem ekspozycji, nie mam siły szukać innego, bo mam trochę kłopotów rodzinnych; przed Biegiem poświęciłam całe lato - oni mają mi to za złe, bo nie mam z tego żadnych korzyści materialnych, nie mogą zrozumieć, że nie zawsze pieniądze są najważniejsze. Muszę teraz nadrobić zaległości, choć wiem, że teraz tak łatwo się już nie ugnę i mocniej, łatwiej będzie mi teraz trzymać się mojej drogi."
Obiecywana przez Krystynę kaseta z filmem doszła. Mam ją po dziś dzień.
W następnym, 1991 roku, razem z innymi indianistami przeżywała wrocławski występ The Great American Indian Dancers. Opowiadała mi jak to ledwo udało Jej się wejść na salę.
Starczyło Jej jeszcze pobiegowej energii na nieoczekiwane zjawienie się 8 sierpnia 1992 roku na zorganizowanym przeze mnie "Weekendzie z Indianami na basenie Holiday Land" w Kaliszu. I dalej, całkowicie bezinteresownie i zgodnie ze swoimi ideałami pomagała nam wszystkim w prowadzeniu gier i zabaw indiańskich nie czekając na żadne zaproszenie, nie oczekując jakiejkolwiek korzyści.
Mam zdjęcie z XVIII Zlotu PRPI zorganizowanego w 1994 roku w Supraślu. Widać Ją na nim między innymi w towarzystwie Ranoresa. Ma na sobie kamizelkę, ma na czole indiańską opaskę.
Zawsze znana była ze swego zamiłowania do filmów indiańskich i do zbierania zdjęć. Zawsze jakiś obszerny album ze zdjęciami potrafiła dowieźć na spotkania, w których udawało Jej się wziąć udział.
Ostatni raz spotkałem się z Krystyną w sierpniu 2001 roku na IV Gołuchowskiej Fieście Indiańskiej.
Jak zwykle była pełna energii, jak zwykle czarowała wszystkich swą apacką urodą. Podarowała mi wtedy trzy przepiękne zdjęcia Indian z naszym, polskim papieżem oraz fotos Billy'ego Witha. Pozostało mi też z tego spotkania jedno zdjęcie z Jej sylwetką.
Waldemar Ciski opisując w 2002 roku członków Waszego wrocławskiego kręgu przyjaciół Indian napisał:
"Jeśli chodzi o filmy, to niezastąpiona jest tu Krysia, która oprócz kaset posiada opisy różnych aktorów tubylczych."
Pozostało mi kilka wypowiedzi Krystyny udzielonych na zadawane pytania w ramach Sondy, wpierw INFORMATORA PRPI NA TROPIE, a później WABENO. Przedstawiam je poniżej:
Marek Cichomski: Jak wyobrażasz sobie siebie, jako indianistkę, za 15 lat? Krystyna Gieroń: Pewnie tak samo jak teraz. Jeśli do tej pory się nie zmieniłam, to pewnie tak będzie dalej. Ścieżka zostaje ta sama. MC: Dlaczego na Zloty przyjeżdżają zwykli turyści, którzy nigdy już ponownie na nich nie bywają? KG: Dlatego, że są to zwykli turyści. Chcą coś zobaczyć i tylko tyle, bo tak naprawdę ich to nie obchodzi. Zlot jest tylko dla nich ciekawostką, atrakcją. Indianie ich nie interesują. MC: Czy uważasz, że często podkreślana duchowość oraz różne świętości Indian nie są tylko tarczą i maską skrywającą zwykłe, materialistyczne dążenia? KG: Chodzi Ci o podejście do duchowości i świętości Indian przez nich samych, czy przez naszych indianistów? Jeśli chodzi o Indian - to chyba bywa różnie. Dla niektórych chyba naprawdę ma to znaczenie, dla innych (trzeba to przyznać niestety) to też korzyści materialne. Oni nie mieszkają na Księżycu, tylko w konkretnym środowisku. Ameryka to kraj biznesu i sukcesu. Tam prawie wszyscy żyją dla pieniądza. Ideały leżą w szufladach i wyciągane są od wielkiego święta. Indianie to przede wszystkim ludzie, i tak jak wszyscy, mają zalety i wady. Problem w tym, że trudno rozpoznać dla kogo co ma jakieś wartości. Takie jest życie, nic nie stoi w miejscu, wszystko się zmienia. Nie możemy o tym zapominać, bo inaczej będziemy ich idealizować. Z drugiej strony, może nie jest ważne jak kto to traktuje? Może ważne jest to, że w ogóle ktoś coś mówi, pokazuje, poznaje, opowiada o tym? Przez to żyje, nie idzie w zapomnienie, więcej ludzi może o tym się dowiedzieć. Myślę, że w tym przypadku ten medal ma dwie strony i obie są ważne. MC: A co Indianie (wiedza o nich) wnieśli w Twoje życie? KG: Szacunek dla przyrody, zauważenie wszystkich istot, nawet tych najmniejszych. MC: Z jakich powodów ludzie, którzy byli już na kilku Zlotach, nie chcą nosić strojów indiańskich oraz nie przejawiają zainteresowania imprezami organizowanymi na środku terenu zlotowego? KG: Myślę, że ludzie, którzy byli już na kilku Zlotach, nie chcą nosić strojów indiańskich nie dlatego, że ich to nie interesuje, ale może dlatego, że lepiej już poznali problemy Indian, bardziej poznali też ich kulturę i z dziecięcej fascynacji przeszli stopień wyżej i bardziej rozumieją, że nie "szata czyni człowieka", że strój to tylko powierzchowność, że ważniejsze jest to, co się czuje. MC: A co sądzisz o "Ranach podskórnych 15 poetów tubylczej Ameryki"? KG: To dobrze, że możemy poczytać i zobaczyć jak widzą, czują i piszą o swym życiu oni sami - Tubylczy amerykanie. W ten sposób poznajemy ich lepiej, i że są ludźmi takimi jak my. MC: Jak należy walczyć ze stereotypami dotyczącymi Indian? KG: Chyba niewiele możemy na te stereotypy. Oni sami się bronią, my tylko możemy pomóc im to pokazać; właśnie poprzez prezentowanie ich poezji, prozy, muzyki. Dobrze by było, gdyby mogli tu przyjeżdżać, ale ciągle nam brakuje pieniędzy by finansować ich przyjazdy.
W okresie świątecznym 2003 roku Krystyna znalazła się w szpitalu. Zmarła 1 stycznia 2004 roku. 7 stycznia 2004 roku Jej dotychczasowa powłoka cielesna złożona została w powłokę Matki Ziemi. W ostatniej drodze towarzyszyli Jej: Waldemar Ciski, Magda z Markiem i Arkiem, Marek Nowocień, Marek Długosz, Piotrek Cebula, Jagoda Bigos, Ilona Chodorowska, Józefina Zalewska-Susmarska, Andrzej "Sioux" Rutkowski.
Dzięki, że nie była sama.
To kolejny dowód na to, że to co robimy ma sens, że to coś więcej niż hobby. Będzie nam brakowało Krysi. Utraciliśmy kolejny kawałek historii naszego Ruchu.
Nie zobaczymy Jej już na naszych spotkaniach naszymi oczami. A uszy nasze nie usłyszą Jej niezmordowanej gadaniny. Zawsze jednak pamiętać będziemy o Niej i zawsze czuć będziemy Jej obecność. "Pamiętajmy o Krysi ( napisał Waldemar Ciski ) bo człowiek żyje dopóty, dopóki żyje o nim pamięć."