Tegoroczny 28 Zlot Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian odbył się w dniach 30 lipca - 08 sierpnia w Sypniewie koło Chodzieży.
Organizatorem był Jacek " Gawron " Gawroński z Piły.
Na Zlocie obecnych było ok. 600 osób a w szczytowym momencie doliczono sie 105 Tipi.
Podczas trzydniowego Pow Wow udanie zadebiutowała trzecia !!! już polska kapela pieśniarzy WHITE CROW SINGERS w składzie:
Tomasz Błaszczak (Biała Podlaska)
Grzegorz Zając (Biała Podlaska)
Olek Danyluk (Warszawa)
Ania Danyluk (Warszawa)
Jarosław Olszewski(Biała Podlaska)
Grają już razem od sierpnia 2003 roku.
Wzrost zainteresowania tematem Pow Wow, jak i potrzeba edukacji uczestników tego
wydarzenia doprowadziły do konieczności powstania na XXVIII Zlocie PRPI - Komitetu Organizacyjnego Pow-Wow . Komitet jako swoje zadania przyjął przestrzeganie
zasad organizacji Pow-Wow w Polsce, rozpowszechnianie wiedzy na ten temat, a także
pomoc osobom organizującym te uroczystości w naszym kraju.
Relacja Adama Ludwiszewskiego
Zlot Wielkich Serc
Tegoroczny zlot można śmiało nazwać nietypowym. Miało miejsce kilka wydarzeń, które na co dzień się nie zdarzają.
W sobotę pierwszy dzień Pow Wow rozpoczął tegoroczny zlot.
Nikt jeszcze się nie spodziewał że ten dzień zamieni się w wielkie give away.
Kilka dni wcześniej syn jednego z uczestników zlotu doznał poważnych poparzeń drugiego stopnia.
Prowadzący Pow Wow Darek zaproponował dobrowolne datki dla rodziców. Kto się spodziewał, że wśród obcych w zasadzie ludzi uzbiera się kwota 1200 zł?
Ten dzień był wyjątkowy. Jak się potem okazało, każdy dzień niósł ze sobą coś niesamowitego.
Zaraz w pierwszych dniach zlotu na bramie pojawiła się grupa lekko emerytowanych motocyklistów na głośnych maszynach. Ich lider stwierdził, że mamy chwilkę na zwinięcie manatek- to ich teren i oni tu rządzą.
Na okrzyk "wojownicy na bramę" odpowiedziało kilkadziesiąt osób, gotowych bronić w każdej chwili obozu. Grupa wichrzycieli odjechała grożąc powrotem.
Pokazaliśmy, że pomimo różnic zdań, poglądów, stylów życia potrafimy w obliczu zagrożenia tworzyć jedność. Tej nocy po obozie krążyły wzmocnione patrole złożone po części z ochotników. Było bezpiecznie. Jak się okazało, lider motocyklistów przyjechał potem z przeprosinami. Cóż, takim nagromadzeniem oręża w postaci maczug, noży, siekier i lanc mogą się chyba tylko poszczycić zloty rycerskie.
Trzeciego dnia Pow Wow kolejne wielkie wydarzenie - licytacja nadpalonego we wspomnianym wypadku koca.
Pieniądze miały wspomóc rodzinę chłopca - pomysł zlotowiczów, rodzina była nieświadoma.
I tutaj ludzi ogarnął szał chyba. Licytacja zamieniła się w coś w rodzaju akcji zbiórkowej: koc nie miał właściciela (powstała koalicja kilkuosobowa) a uzbierano....ponad 2600 zł. Dawał każdy, czasem po 100 zł. To był dobry dzień, żeby żyć. Pieniądze przeznaczono na lampę do leczenia poparzeń.
...a nad Areną krążył orzeł bielik....
Po takich emocjach wydawało się, że kolejne dni zlotu wydadzą się monotonne i nudne. Wielokrotnie słyszało się, że na zlocie nic się nie dzieje. Ale nie w tym roku.
Jednego dnia zawody w strzelaniu z łuku, innego pokazy woltyżerki z kaskaderką - strzelanie z łuku w galopie i różne niebezpieczne figury w wykonaniu zaproszonego gościa. Tutaj jednak więcej było śmiechu niż trafionych baloników.
Trzy dni z rzędu grupa 8 osób dawała wspaniały koncert muzyki andyjskiej, opowiadając jednocześnie historię pochodzenia poszczególnych pieśni.
Oczywiście był też wieczór z muzyką Indian Leśnych, a może dwa wieczory....czas zlewał się w jedno, świt zastawał człowieka na nogach...
Były zabawy dla dzieci, trwające kilka godzin z pokazami łuczniczymi- strzelanie do bizona (również bizona "pędzącego"), polowanie na jelenia i dużo, dużo śmiechu. Nie zabrakło meczu piłki nożnej i bizonich jąder. Te jednak nie wytrzymywały naporu kijów i wielokrotnie podczas gry trzeba było je łatać.
Dla chętnych nie zabrakło szałasów potu- były dość ciężkie, potem nie mogłem ugasić pragnienia przez dwa dni.
Dla twardzieli- bieg apacki na trasie chyba 3 kilometrów. Pewnie coś pominąłem- nie można być w kilku miejscach jednocześnie.
...a nad obozem ponownie krążył orzeł....
Były również otwarte obrady Rady Zlotu. Wzbudziły wiele emocji nie tylko wśród Starszyzny, były różnice zdań i podziały. Temat na osobny artykulik. Ogólnie dało się odczuć, że było dużo słów, mało decyzji. Tematy się rozmywały.
Tradycyjnie etykietą zlotową mało kto się przejmował: samochody stały tu i ówdzie, namioty wbijały się w krąg tipi, ogniska paliły się prawie wszędzie, psy latały luzem a butelka piwa niejednokrotnie przecięła Arenę w poprzek...Ale nie ma się co dziwić, taki przykład niejednokrotnie daje stary weteran zlotowy, który jest wzorcem dla kogoś kto pierwszy raz jest wśród nas...i taki obraz przekazuje znajomym. Tradycyjnie faktoria tętniła życiem dniem i nocą. Taka historia- Indianie też mieli swoich "faktoriowych Indian".
Teraz o pogodzie: poza dwoma dniami, kiedy padało a słońce uciekło (wszyscy wiedzieli dlaczego), cały czas żar lał się z nieba, chmurek prawie nie było i większość czasu trzeba było siedzieć nad wodą.
No i kilka słów o lokalizacji, bo o tej szumiało czasem w towarzystwie: zdecydowanie zbyt blisko ludzi- strach oddalać się od dobytku, ulica tuż za rogiem a z tipi można było podziwiać wspaniały hotel Sypniewo.
Ale siła wyższa. Teren bardzo ciekawy, zróżnicowany ale przez to Arena była bardzo ciasna- na główny ogień nie znalazło się w jej środku miejsca i miało się wrażenie, że tego roku nie ma głównego ognia. Ot, jakiś ogienek tam z boku, pewnie na kiełbaski....
Tojtoje stały na swoim miejscu i działały, za to woda w beczkowozie lubiła się kończyć i nie pojawiać przez pół dnia. Na szczęście było inne jeszcze ujęcie. Z racji ukształtowania terenu niektórzy mieli spory kawał do beczkowozu, co dało się czasem słyszeć w skargach a miejsce na umycie się bez świadków....jedno na 400 osób. Ale nie ma co narzekać, w końcu to zlot a nie wczasy w Grand Hotelu.
I znów nowe znajomości- czy pojawią się na kolejnym zlocie? Znów rozmowy ze starymi braćmi, wspólne dyskusje przy ogniu.
Powrócę jeszcze do dni Pow Wow.
Ze smutkiem zarejestrowałem wśród tańczących mocno pijaną osobę (w dodatku z moich rodzinnych stron), którą nie tylko było czuć ale i słychać.
Tak podobno nie powinno być, Bracia. Podobne spostrzeżenia miały inne osoby, jak wynikło potem z rozmów.
Tak, Bracia- to się widzi i rozmawia o tym. I ciężko jest tłumaczyć ludziom, którzy trafili tu pierwszy raz, dlaczego tak jest....Bo sami nie wiemy dlaczego....bo przecież podobno jest szacunek dla tej kultury (tak się w kółko powtarza na każdym Pow Wow).
Pomijając wspomniane małe zgrzyty, do których człek z czasem przywyknie, jestem szczęśliwy, że znów mogłem Was zobaczyć, zatańczyć z Wami i porozmawiać, Bracia i Siostry.
Ho!
Adam.
Adam Toruń
|